Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk" to prawdziwa perła - nie tylko Koszęcina czy nawet Śląska. To najwyższej klasy wizytówka Polski na świecie. Tym bardziej szokujący jest fakt, że jego założycie, Stanisław Hadyna był kidnaperem! To oczywiście żart, choć i w nim znajduje się ziarenko prawdy.
Zaczęło się niewinnie
Wszystko zaczęło się w 1953 r. Wtedy to właśnie Stanisław Hadyna postanowił, że stworzy zespół - taki z prawdziwego zdarzania, nie "zespolik przyklejony do Domu Kultury".
Hadynie zależało, by instytucja, którą tworzy była idealna, a żeby tak się stało, musiała być na wskroś autentyczna. Dlatego poszukiwania tancerzy i śpiewaków odbywały się tam, skąd pochodzili. Tak przynajmniej było w przypadku górali.
Poszukiwania Hadyna zaczął od szkół. W ciągu tygodnia odwiedził ich 19. Znalazł jedynie 7 dziewcząt i 4 chłopców, z czego tylko 7 rodziców zgodziło się na wstąpienie dzieci do zespołu. W końcu wiązało się to z opuszczeniem domu i rodzinnych stron oraz wyjazdem w nieznane.
"Szatański pomysł"
W krótkim czasie Hadyna wpadł na pomysł, by solistek szukać na beskidzkich "skubaczach" i koniakowskich "pobabach", w pierwszym przypadku polegających na wspólnym skubaniu pierza, zaś w drugim na sąsiedzkiej pomocy przy pewnych pracach.
Po "skubaczach" miał miejsce poczęstunek oraz potańcówka z kapelą. W przerwach między tańcami można było posłuchać śpiewanych białymi głosami pieśni i przyśpiewek.
Żeby nie spłoszyć młodzieży i zorganizować takie "skubaczki", Hadyna potrzebował agitacji lokalnej ludności. Tak trafił do Marii Gwarkowej, ciotki Jadwigi Lagierskiej. Chodziło o zorganizowanie skubaczek tak, by nikt nie domyślił się podstępu.
- Z czasem wiadomo było, że Hadyna szuka artystów do zespołu. Rodziny góralek drżały ze strachu. Podejrzewano go nawet o kidnaperkę - mówi Paweł Mucha. Jak wspomina sam Hadyna w swojej książce - z czasem nawet milicji jego penetracja terenu wydawała się podejrzana.
"Zyskałem sobie nieufność działaczy kulturalnych, matek i ojców, żal księży i nauczycieli, zaskoczenie czynników oficjalnych na szczeblu powiatu i gminy, wreszcie podejrzliwość MO. Zostałem kidnaperem, handlarzem żywym towarem, przemytnikiem, porywaczem, Casanovą, niemal szatanem wodzącym na pokuszenie" - pisze Hadyna w "Pogodni za wiosną".
Wspomnienie o Marii
Góralki w zespole były cztery: Jadwiga Jegierska, Hanna Sikora, Danuta Bury i Maria Planetorz, z domu Hruby.
To właśnie śmierć tej ostatniej była bodźcem do powstania tego artykułu. Poruszeni jej odejściem koledzy z zespołu zgodzili się podzielić z nami wspomnieniami o tej jakże charakternej śpiewaczce.
Maria Planetorz urodziła się 4 grudnia 1936 r. w Koniakowie. Z zespołem "Śląsk" związana był niemal całe swoje życie. Od 1 lipca 1953 roku, jako artystka chóru przez 21 lat zdobywała serca publiczności śpiewając pięknym, białym głosem.
W pamięci widzów pozostanie przede wszystkim jako niepowtarzalna wykonawczyni jednego z najsłynniejszych przebojów zespołu - "Helokanie".
Po zakończeniu kariery scenicznej w 1974 roku nie rozstała się ze "Śląskiem", pracowała w zespole jako starsza garderobiana. Towarzyszyła artystom aż do 1986 roku. Odeszła na zawsze 9 listopada 2012 roku.
- Do zespołu Marysia trafiła jak miała 17 lat. Hadyna nie chciał, by dziewczęta śpiewały w chórze, starał się za wszelką cenę zachować ich oryginalne, białe głosy. Pozostałe trzy góralki godziły się na to, ale Hruby była nieustępliwa. Cały czas wierciła mu dziurę w brzuchu, by śpiewać w chórze, w mezzosopranach. Chciała brać udział w całości z innymi, a nie chodzić na indywidualne zajęcia - wspomina Stanisław Kempa.
- Marysia buntowała się, nie chodziła na próby. Zamiast tego wolała chodzić po drzewach. Była niezwykle zadziorna. Kiedy Hadyna mówił, ze ma śpiewać silniejszym głosem, to odpowiadała, że tak nie potrafi i że może nie śpiewać w ogóle - dodaje Mucha. W końcu postawiła na swoim, nie tracąc przy tym swojego niezwykłego, oryginalnego głosu.
- Ulubioną piosenką, do której śpiewania zmuszała nas Marysia była "Oj, pyrsi, pyrsi rosiczka". Tą piosenką pożegnaliśmy nasza przyjaciółkę. Na pogrzebie zaśpiewała Izabela Marecka z Lublińca, też białym głosem. To było wstrząsające, wszyscy płakaliśmy - mówi Kempa.
- Ja i żona byliśmy z Marysią mocno związani, świętowaliśmy razem każde urodziny, imieniny. Kiedy przyjechałem do zespołu, od razu się mną zaopiekowała. Była typową góralką, temperamentną, z charakterem, zawsze stawiała na swoim. A przy tym była niezwykle ciepła i troskliwa -wspomina Kempa.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?