18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ojciec Wiesław Chojnowski przez 4 lata głosił Słowo Boże na Madagaskarze. Wrócił, bo zachorował

Aneta Kaczmarek
Przez 4 lata żył i głosił Słowo Boże w buszu. Wrócił, bo musiał, poważnie zachorował. O swojej afrykańskiej misji mówi z prawdziwą pasją i iskrą w oku. Zostawił tam część swojego serca. Ojciec Wiesław Chojnowski, oblat w Parafii św. Stanisława Kostki w Lublińcu opowiada nam o życiu, ludziach, zwyczajach i świętach na Madagaskarze i pokazuje pamiątkowe zdjęcia z afrykańskiej wyspy.

O wyjeździe na misję marzył od zawsze. – Już idąc do seminarium, chciałem jechać na misję. Podczas studiów pojawiła się już konkretnie Afryka. W kolejnych etapach rozwoju duszpasterskiego upewniłem się, że moim marzeniem jest Madagaskar, pisałem nawet o nim pracę magisterską. Oddelegowanie otrzymałem po święceniach – mówi ojciec Wiesław.

Jego marzenie spełniło się w 2005 r. – Pracowałem na misji w Ambinanidrano, wiosce odciętej od świata, choć do najbliższego miasteczka jest tylko 70 km – mówi „monpera kiely” (ojciec mały), jak nazywali go buszmeni. Ewangelizacja wygląda tu inaczej niż w mieście, gdzie msze są co niedziela. Ludzie mieszkają w odległości 5, 10 czy 60 km od misji, a jedynym środkiem transportu są nogi.

Na misji w Ambinanidrano jest 3 ojców na 98 wiosek. Każdy ma po około 30 wiosek, jakby sektorów. Ewangelizacja polega na wizytach księdza w wioskach 3-4 razy w roku. – Kiedy przychodził moment wyjścia do buszu, przychodzili po mnie dwaj mężczyźni z pierwszej wioski, by pomóc z bagażami. Zawsze miałem ze sobą 2 walizki – w jednej paramenty liturgiczne i przedmioty osobiste, w drugiej leki. Oni nie mają dostępu do środków medycznych. Może trudno w to uwierzyć, ale około 40-50 proc. ludności nie posiada dowodów tożsamości, dla świata oni nie istnieją. Ksiądz jest dla nich jednocześnie lekarzem – opowiada misjonarz. Towarzyszący mu w drodze mężczyźni pomagają też znaleźć trasę. – Tam nie ma żadnych kierunkowskazów, oznaczeń tras czy znaków. Nagle pojawia się rozgałęzienie i nie wiadomo, gdzie pójść. Oni to wiedzą – dodaje Chojnowski.

Wizyta księdza w wiosce jest prawdziwym świętem. Na ten jeden dzień, gdy przebywa w wiosce, jedna z rodzin oddaje mi swój domek z trzciny o rozmiarach 4x5 m, w którym na co dzień mieszka 9-10 osób. Po krótkiej toalecie w rzece lub ryżowisku ksiądz poświęca się wiernym. Każdy chce go przywitać, podać rękę, porozmawiać. Później następuje katecheza, spowiedź, msza św. i sakramenty.

Wizyta w wiosce zaczyna się zwykle od picia kawy. Kawa jest tutaj napojem codziennym, piją ją nawet dzieci. – Oni to celebrują. Kiedyś wszedłem do wioski, byłem zmęczony, spocony, chciało mi się pić. Zapytałem kobietę, czy ma jeszcze rano napango, czyli wodę ryżową. Tam nie można pić nieprzygotowanej wody. żeby napar miał jakiś smak, gotuje się ryż, następnie odlewa wodę i dalej gotuje, by nieco się przypalił. Później dolewa się wodę, która uzyskuje przypalany smak. Więc ta kobieta podała mi napój i nagle zjawił się mężczyzna, patrzy tak srogo i mówi – „Kobieto, dałaś księdzu rano napango, gdzie masz cafe fary?” – opowiada ksiądz. Zaznacza przy tym, że tamtejsza kawa niczym nie przypomina tej, którą pijamy na co dzień. To raczej gęsty, bardzo słodki likier, uzyskiwany z połączenia gorącego soku z trzciny cukrowej z kawę. – No cóż, trzeba się do tego przyzwyczaić – dodaje misjonarz.

Uroczystości związane z obchodami świąt w buszu odbywają się w tzw. centrach, które skupiają wokół siebie kilka małych wiosek. – Jeśli chodzi o liturgię, to nie odbiega od naszej. Jest natomiast bardziej rozbudowana, jest dużo śpiewu, tańca, ludzie się nie ograniczają. Tańczy się, niosąc dary, po komunii św. na dziękczynienie też się tańczy. Jest Wielki Tydzień, Triduum Paschalne, zawsze staram się, by odbyło się obmycie stóp 12 mężczyzn, a w Wielką Sobotę święcimy pokarmy – opowiada misjonarz.

Menu buszmenów jest bardzo ubogie i opiera się głównie na ryżu, polewanym wywarem z liści, niekiedy urozmaica je maniok, przypominający ziemniaki. Mięso świni czy byka towarzyszy jedynie świętom lub pogrzebom, bo te ostatnie są dla nich szczególnie ważne. Tamtejsza ludność uważa, że jeżeli oddadzą zmarłym należytą im cześć, oni odpłaca im tym samym.

Ojciec Wiesław o życiu w buszu mógłby opowiadać godzinami, choć jego przygoda na Madagaskarze mogła skończyć się tragicznie. Jak mówi misjonarz, Malara jest tutaj czymś zupełnie normalnym. Sam kilkakrotnie ją przechodził i za każdym razem udało się ją zwalczyć lekarstwami. Wymęczony organizm odmówił jednak posłuszeństwa. – Na szczęście stało się to w stolicy, gdzie byli lekarze. Zachorowałem na malarię mózgową. 90 proc. ludzi z tego nie wychodzi, kilka ma trwały uszczerbek na zdrowiu, np. w postaci niedowładu rąk czy nóg, a te kilka, którym udaje się wyjść z choroby bez szwanku, jest dla medycyny tajemnicą – mówi misjonarz.

Ojciec Wiesław przez 10 dni był w śpiączce. Dr Pascal i Moreli, którzy się nim opiekowali, mieli skrajne opinie co do leczenia. – Dr Pascal powiedział, że jeżeli przez kilka dni leki nie działają, to nic nie można zrobić, a mocniejsza dawka może mnie zabić. Dr Moreli stwierdził, że jeżeli nie zaryzykują, to i tak umrę – opowiada ojciec Wiesław.

Przez kilka tygodni żył jak w letargu, wiedział, że ktoś jest w pokoju, ale nie kojarzył kto, nie rozumiał słów, zdań. – Któregoś dnia poprosiłem ojca Pawła, żeby podrzucił mi coś z ul. Ostatniej w Poznaniu, gdzie mieści się dekanat. Odpowiedział, że jesteśmy na Madagaskarze, żebym spojrzał na kolor skóry pielęgniarek – śmieje się duszpasterz.

Postawienie pierwszych kroków zajęło mu kilka miesięcy. Pomogły mu wiara i siła woli. Po wypisie ze szpitala, kilka tygodni spędził w domu misjonarzy, w stolicy, którzy wozili go na kontrole. – Gdy było już lepiej, lekarz zadecydował, że czas na powrót do Polski. Chciałem wrócić do moich chrześcijan w buszu, ale to było niemożliwe, kolejnej choroby mógłbym nie przeżyć – dodaje ze smutkiem.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubliniec.naszemiasto.pl Nasze Miasto