Z okazji setnych urodzin mieszkanki Sierakowa Śląskiego, wójt gminy Ciasna Zdzisław Kulej i Przewodniczący Rady Gminy Henryk Pluta osobiście złożyli jubilatce serdeczne życzenia wszystkiego, co najlepsze oraz kolejnych lat życia w zdrowiu oraz przekazali kwiaty i drobne upominki.
Wójt gminy Ciasna przekazał również seniorce życzenia przesłane od Premiera Mateusza Morawieckiego.
Z kolei sołtys Sierakowa Śląskiego, Gabriela Przywara wraz przedstawicielami Rady Sołeckiej również złożyła jubilatce serdeczne życzenia i przekazała drobny podarunek.
- Sto lat! Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku. Przeszłam wiele, doświadczyłam i dobra, i zła, ale chyba więcej dobra. Nie pamiętam lat dziecinnych, które spędziłam w małej miejscowości niedaleko Kielc. Urodziłam się 14 marca 1921 r. Miałam liczne rodzeństwo (4 siostry i 2 braci), które już nie żyje. Gdy byłam dzieckiem, moi rodzice postanowili opuścić miejsce zamieszkania i wyruszyć aż na Wołyń, gdzie można było tanio kupić więcej ziemi. Zamieszkaliśmy we wsi Purbejówka niedaleko Antonówki w woj. rówieńskim (Równe). Do szkoły podstawowej chodziłam wiele kilometrów. Pamiętam jeszcze swoich nauczycieli, nie zapomniałam ich nazwisk - wspomina jubilatka.
Janina Borowska pamięta, że w szkole przeważali Polacy, Ukraińców było niewielu. Lubiła się uczyć, niestety rodziców nie było stać na wysłanie jej do szkoły średniej, mimo że należała do piątkowych uczennic. Za naukę i internat trzeba było płacić, więc tylko nieliczni mogli się kształcić. Do kościoła droga była daleka - w jedną stronę było to około 10 kilometrów.
Większość Polaków utrzymywała się wtedy z pracy na roli. Sytuacja zmieniła się po 1939 r. Pani Janina pamięta, gdy do jej miejscowości oraz okolicznych wsi wkroczyli żołnierze NKWD i aresztowali rodziny leśniczego, gajowego i nauczycieli. Zatrzymanych Polaków wywieziono na Sybir. Aresztowań dokonywano najczęściej nocą. Najlepsza koleżanka pani Janiny, Wanda trafiła z rodziną na Sybir, potem dostała się do armii Andersa, z którą zawędrowała aż do Anglii.
- W 1940 r. wyszłam za mąż. Wkrótce zostałam mamą gromadki dzieci. W 1943 r. zaczęły dochodzić do nas straszne wieści, że w okolicznych wsiach bandy Ukraińców mordują Polaków. Liczyliśmy na to, że sytuacji się zmieni, dojdzie do wyciszenia niepokojów. Żyliśmy w zgodzie z Ukraińcami, których w mojej wsi było niewielu. Niestety, latem 1943 r. łuny pożarów stały się już widoczne, szczególnie nocami. Wiedzieliśmy, że wkrótce bandyci dotrą do nas. Noce spędzaliśmy poza domem, spaliśmy w zbożu. Dopiero rano wracaliśmy do domu. Świadkowie zbrodni, którym udało się uciec opowiadali, że Ukraińcy siekierami zabijali zaskoczonych nocą Polaków. Bandyci nikogo nie oszczędzali, a potem palili domy, budynki gospodarcze. Nam udało się uniknąć śmierci, dzięki ostrzeżeniu jednego z Ukraińców. To on poinformował mojego męża, której nocy ukraińscy bandyci napadną na naszą wieś - wspomina te przerażające czasy stulatka.
Wkrótce rodzina pani Janiny i jej sąsiedzi Polacy musieli już na zawsze opuścić swoje domy. Ukryci w zbożu, widzieli, jak płonie ich wieś. Rankiem dotarli do stacji kolejowej, gdzie czekał już na nich pociąg towarowy, podstawiony wcześniej przez Niemców.
- Tym pociągiem, tak jak bydło, dojechaliśmy na Śląsk. Każdą rodzinę uciekinierów Niemcy skierowali do różnych obozów pracy. My trafiliśmy do obozu w Tychach. Mąż pracował w niemieckiej fabryce papieru, ja zajmowałam się dziećmi, które często chorowały. Przyczyną chorób był głód, zimno, brak podstawowych środków higienicznych. Później udało nam się zamieszkać w Kolonii Woźnickiej, gdzie mąż został zatrudniony przez Niemców przy wyrębie lasu. Ja znalazłam pracę u niemieckich gospodarzy (żniwa, wykopki). Zapłatą był bochenek chleba, niekiedy mleko czy ziemniaki. Po wyzwoleniu, tj. w 1945 r. Urząd Miejski w Lublińcu skierował nas do Sierakowa Śląskiego, gdzie zamieszkaliśmy - relacjonuje seniorka.
Początki nie były łatwe. Rodzina musiała zaczynać nowe życie od podstaw. Brakowało wszystkiego: żywności, opału, ubrań dla dzieci. Ziemia, którą otrzymała jej rodzina od Rządu Polskiego w ramach rekompensaty za mienie zostawione na Wołyniu, dostarczała niezbędnych produktów potrzebnych do życia.
- Wychowaliśmy z mężem sześcioro dzieci. Każde dziecko zdobyło odpowiednie wykształcenie i zawód. Szkoda tylko, ze mój mąż nie doczekał lepszych czasów, nie zobaczył wszystkich wnuków i prawnuków. Nie zamieszkał w nowym domu, który budowaliśmy razem. Zmarł bowiem w 1973 r. Ja doczekałam się wielu wnuków, bo jedenaściorga, siedemnaściorga prawnuków i wielu praprawnuków. Wśród tej licznej gromady są nauczyciele, inżynierowie, prawnicy, ekonomiści, pielęgniarka a także pracownicy innych grup zawodowych - dodaje Janina Borowska.
Pani Janina cieszy się, że jej marzenie, dotyczące kształcenia się, mogły zrealizować jej dzieci, wnuki i prawnuki.
Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?