MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Mieszkanka Sierakowa Śląskiego skończyła 100 lat! "Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku"

Piotr Ciastek
Piotr Ciastek
Mieszkanka Sierakowa Śląskiego skończyła 100 lat! "Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku"
Mieszkanka Sierakowa Śląskiego skończyła 100 lat! "Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku" arc
W niedzielę 14 marca setne urodziny obchodziła mieszkanka gminy Ciasna, Janina Borowska z Sierakowa Śląskiego.

Z okazji setnych urodzin mieszkanki Sierakowa Śląskiego, wójt gminy Ciasna Zdzisław Kulej i Przewodniczący Rady Gminy Henryk Pluta osobiście złożyli jubilatce serdeczne życzenia wszystkiego, co najlepsze oraz kolejnych lat życia w zdrowiu oraz przekazali kwiaty i drobne upominki.

Wójt gminy Ciasna przekazał również seniorce życzenia przesłane od Premiera Mateusza Morawieckiego.

Z kolei sołtys Sierakowa Śląskiego, Gabriela Przywara wraz przedstawicielami Rady Sołeckiej również złożyła jubilatce serdeczne życzenia i przekazała drobny podarunek.

- Sto lat! Nigdy nie pomyślałam nawet, że dożyję tego wieku. Przeszłam wiele, doświadczyłam i dobra, i zła, ale chyba więcej dobra. Nie pamiętam lat dziecinnych, które spędziłam w małej miejscowości niedaleko Kielc. Urodziłam się 14 marca 1921 r. Miałam liczne rodzeństwo (4 siostry i 2 braci), które już nie żyje. Gdy byłam dzieckiem, moi rodzice postanowili opuścić miejsce zamieszkania i wyruszyć aż na Wołyń, gdzie można było tanio kupić więcej ziemi. Zamieszkaliśmy we wsi Purbejówka niedaleko Antonówki w woj. rówieńskim (Równe). Do szkoły podstawowej chodziłam wiele kilometrów. Pamiętam jeszcze swoich nauczycieli, nie zapomniałam ich nazwisk - wspomina jubilatka.

Janina Borowska pamięta, że w szkole przeważali Polacy, Ukraińców było niewielu. Lubiła się uczyć, niestety rodziców nie było stać na wysłanie jej do szkoły średniej, mimo że należała do piątkowych uczennic. Za naukę i internat trzeba było płacić, więc tylko nieliczni mogli się kształcić. Do kościoła droga była daleka - w jedną stronę było to około 10 kilometrów.

Większość Polaków utrzymywała się wtedy z pracy na roli. Sytuacja zmieniła się po 1939 r. Pani Janina pamięta, gdy do jej miejscowości oraz okolicznych wsi wkroczyli żołnierze NKWD i aresztowali rodziny leśniczego, gajowego i nauczycieli. Zatrzymanych Polaków wywieziono na Sybir. Aresztowań dokonywano najczęściej nocą. Najlepsza koleżanka pani Janiny, Wanda trafiła z rodziną na Sybir, potem dostała się do armii Andersa, z którą zawędrowała aż do Anglii.

- W 1940 r. wyszłam za mąż. Wkrótce zostałam mamą gromadki dzieci. W 1943 r. zaczęły dochodzić do nas straszne wieści, że w okolicznych wsiach bandy Ukraińców mordują Polaków. Liczyliśmy na to, że sytuacji się zmieni, dojdzie do wyciszenia niepokojów. Żyliśmy w zgodzie z Ukraińcami, których w mojej wsi było niewielu. Niestety, latem 1943 r. łuny pożarów stały się już widoczne, szczególnie nocami. Wiedzieliśmy, że wkrótce bandyci dotrą do nas. Noce spędzaliśmy poza domem, spaliśmy w zbożu. Dopiero rano wracaliśmy do domu. Świadkowie zbrodni, którym udało się uciec opowiadali, że Ukraińcy siekierami zabijali zaskoczonych nocą Polaków. Bandyci nikogo nie oszczędzali, a potem palili domy, budynki gospodarcze. Nam udało się uniknąć śmierci, dzięki ostrzeżeniu jednego z Ukraińców. To on poinformował mojego męża, której nocy ukraińscy bandyci napadną na naszą wieś - wspomina te przerażające czasy stulatka.

Wkrótce rodzina pani Janiny i jej sąsiedzi Polacy musieli już na zawsze opuścić swoje domy. Ukryci w zbożu, widzieli, jak płonie ich wieś. Rankiem dotarli do stacji kolejowej, gdzie czekał już na nich pociąg towarowy, podstawiony wcześniej przez Niemców.

- Tym pociągiem, tak jak bydło, dojechaliśmy na Śląsk. Każdą rodzinę uciekinierów Niemcy skierowali do różnych obozów pracy. My trafiliśmy do obozu w Tychach. Mąż pracował w niemieckiej fabryce papieru, ja zajmowałam się dziećmi, które często chorowały. Przyczyną chorób był głód, zimno, brak podstawowych środków higienicznych. Później udało nam się zamieszkać w Kolonii Woźnickiej, gdzie mąż został zatrudniony przez Niemców przy wyrębie lasu. Ja znalazłam pracę u niemieckich gospodarzy (żniwa, wykopki). Zapłatą był bochenek chleba, niekiedy mleko czy ziemniaki. Po wyzwoleniu, tj. w 1945 r. Urząd Miejski w Lublińcu skierował nas do Sierakowa Śląskiego, gdzie zamieszkaliśmy - relacjonuje seniorka.

Początki nie były łatwe. Rodzina musiała zaczynać nowe życie od podstaw. Brakowało wszystkiego: żywności, opału, ubrań dla dzieci. Ziemia, którą otrzymała jej rodzina od Rządu Polskiego w ramach rekompensaty za mienie zostawione na Wołyniu, dostarczała niezbędnych produktów potrzebnych do życia.

- Wychowaliśmy z mężem sześcioro dzieci. Każde dziecko zdobyło odpowiednie wykształcenie i zawód. Szkoda tylko, ze mój mąż nie doczekał lepszych czasów, nie zobaczył wszystkich wnuków i prawnuków. Nie zamieszkał w nowym domu, który budowaliśmy razem. Zmarł bowiem w 1973 r. Ja doczekałam się wielu wnuków, bo jedenaściorga, siedemnaściorga prawnuków i wielu praprawnuków. Wśród tej licznej gromady są nauczyciele, inżynierowie, prawnicy, ekonomiści, pielęgniarka a także pracownicy innych grup zawodowych - dodaje Janina Borowska.

Pani Janina cieszy się, że jej marzenie, dotyczące kształcenia się, mogły zrealizować jej dzieci, wnuki i prawnuki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubliniec.naszemiasto.pl Nasze Miasto