Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ratowników narciarskich mamy w Beskidach jak na lekarstwo

JAK
Nad bezpieczeństwem narciarzy i snowboardzistów na stokach powinni czuwać ratownicy górscy oraz ratownicy narciarscy
Nad bezpieczeństwem narciarzy i snowboardzistów na stokach powinni czuwać ratownicy górscy oraz ratownicy narciarscy Fot. Witold Kożdoń
Od 1 stycznia 2013 r. bezpieczeństwa narciarzy i snowboardzistów na stokach mogą strzec tylko ratownicy górscy oraz ratownicy narciarscy. Taki obowiązek na właścicieli ośrodków narciarskich nakłada nowe prawo górskie. Sęk w tym, że poza nielicznymi wyjątkami przerażająco mało jest ratowników narciarskich. W całej Polsce można się doliczyć tylko 18 osób posiadających takie uprawnienia. Póki co nikogo na naszym terenie.

- Faktycznie z tymi ratownikami narciarskimi to jest problem. Na naszym terenie nie znam nikogo, kto posiadałby takie kwalifikacje. Pierwsze szkolenie, na które do tej pory zapisało się zaledwie dziesięć osób, rozpocznie się w połowie stycznia - mówi Jerzy Siodłak, naczelnik Grupy Beskidzkiej Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Nowa ustawa o bezpieczeństwie na stokach weszła w życie 1 stycznia ubiegłego roku. Mówi między innymi o tym, że zarządcy stoków narciarskich powinni zapewnić bezpieczeństwo narciarzom, co oznacza, że na każdym wyciągu, nawet najmniejszym, powinien dyżurować ratownik - górski lub właśnie narciarski (kurs na niego trwa trzy dni, kosztuje 1600 złotych, do jego przeprowadzenia upoważnione są GOPR i TOPR).

Jeśli wymóg, dotyczący ratowników nie jest spełniony, władze samorządowe mogą nie dopuścić do użytkowania wyciągu. Mimo że zarządcy ośrodków mieli prawie rok na dostosowanie się do nowych przepisów, to nie wszyscy wzięli je sobie do serca.

- Jeśli chodzi o beskidzkie wyciągi, to 80 procent podpisało umowy z nami i nasi ratownicy pilnują bezpieczeństwa na stokach. Pozostałe 20 procent stacji narciarskich, głównie niewielkich, uprawia partyzantkę. Trudno powiedzieć, kto w tych miejscach dba o bezpieczeństwo - dodaje naczelnik Siodłak. Podkreśla również, że nie chce podawać nazw, bo nie o to chodzi (ośrodki te i tak ledwo wiążą koniec z końcem).

Wprawdzie nowe przepisy nie regulują, kto ma kontrolować stacje, czy posiadają wykwalifikowanych ratowników, ale prawdopodobnie zweryfikuje je samo życie.

- Kiedy na stoku dojdzie do wypadku, a narciarz będzie domagał się odszkodowania, to wygra w każdym sądzie z właścicielem stacji, który nie zapewnił należytej ochrony - uważa naczelnik GOPR w Beskidach. Zaznacza, że jego ratownicy mogliby obsługiwać wszystkie ośrodki w Beskidach, ale zarządcy ośrodków musieliby to zgłosić odpowiednio wcześnie, by mogli m.in. wytypować odpowiednią liczbę ratowników, ustalić harmonogramy. Teraz może to być bardzo trudne. Ratownicy mają co robić - w Beskidach doszło już do ponad 260 interwencji, a rozpoczynają się ferie i będzie ich znacznie więcej.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto