Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dusza Śląska (i nie tylko)

Marek Świercz
Zespół Pieśni i Tańca Śląsk w swoich programach prezentuje tańce rodzime, ale często sięga też do kultury innych narodów.
Zespół Pieśni i Tańca Śląsk w swoich programach prezentuje tańce rodzime, ale często sięga też do kultury innych narodów.
Ubiegłotygodniowa polska prapremiera "Wielkiej Mszy Żałobnej" Francoisa Josepha Gosseca, nauczyciela takich mistrzów jak Mozart czy Berlioz, była spektakularnym pokazem możliwości Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk im.

Ubiegłotygodniowa polska prapremiera "Wielkiej Mszy Żałobnej" Francoisa Josepha Gosseca, nauczyciela takich mistrzów jak Mozart czy Berlioz, była spektakularnym pokazem możliwości Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk im. Stanisława Hadyny.

To było karkołomne przedsięwzięcie - przyznaje dyrektor Jerzy Wójcik. - Ale uznaliśmy, że pierwszą rocznicą śmierci naszego Ojca Świętego należy uczcić w sposób szczególny.

Ale ta niezwykle trudna "Msza" Gosseca, pozostająca poza możliwościami technicznymi niejednej filharmonii, tak naprawdę była dla artystów ze Śląska kolejnym przedsięwzięciem warsztatowym. Bo jeśli sięgają oni po dzieła z kręgu kultury wysokiej, to przede wszystkim w ramach warsztatowych ćwiczeń. Jak jazzmani, którzy od czasu do czasu grają muzykę poważną, by poprawić frazowanie czy artykulację. Bo przecież tym właściwym artystycznym światem dla "Śląska" pozostaje kultura ludowa. I to nie tylko ta najbardziej rodzima - śląska.

- Bogactwo kulturalne na Śląsku jest jedyne w swoim rodzaju - mówi dyrektor Wójcik. - Ale jego siła tkwi w różnorodności wpływów: niemieckich, czeskich, słowackich, węgierskich, francuskich a nawet włoskich. One wszystkie się tu mieszały, tworząc nową jakość. I to chcemy pokazać.

Najlepiej ilustruje tę filozofię program "W Europie ze Śląskiem", jeden z czternastu programów opracowanych przez legendarny zespół z Koszęcina. Program, w którym rodzime tańce mieszają się z tańcami z całej Europy, pokazując czarno na białym i to, co w nich oryginalne, i to, co podobne.

Miłośnicy kultury ludowej mają zawsze ten sam dylemat: być twórcą czy tylko odtwórcą? Bo jest zawsze pokusa, podsycana przez purystów różnej maści, by zamknąć się w kręgu odziedziczonych motywów i zostać surowym strażnikiem jedynie słusznych artystycznych rozwiązań.

- Gdybyśmy tak zrobili, to po 15 latach bylibyśmy skansenem. Widzowie mieliby prawo powiedzieć, że już to wszystko wiele razy widzieli i Śląsk nie ma im niczego ciekawego do powiedzenia. To pułapka, w którą nie wpadniemy, Musimy się rozwijać - zapewnia dyrektor Wójcik.

A rzecz nie jest łatwa. Bo od Śląska oczekuje się, by był w sferze kultury ludowej swego rodzaju "wzorcem metra". I tak naprawdę taką rolę cały czas pełni. Dyrektor Wójcik opowiada, że musi przykładać niesłychaną wagę do właściwego odtworzenia wszelkiego rodzaju haftów i innych detali (nie bacząc na koszty, które do małych nie należą), bo to jedyny sposób uniknięcia przekłamań. A ich skutki bywają opłakane: zdarzało się już, że różne inne zespoły powielały błędne rozwiązania, tłumacząc potem, że na pewno są doskonałe, bo przecież "w takich strojach występuje Śląsk". Taka szczególna pozycja wymusza ogromną staranność i nakłada na artystów Śląska wielką odpowiedzialność. Rola strażnika tradycji jesz zresztą w Koszęcinie traktowana bardzo serio: takie zadania realizować ma przecież działające przy zespole prestiżowe Śląskie Centrum Edukacji Regionalnej. W planach są nie tylko prezentacje, ale też stworzenie muzeum strojów ludowych z całej Polski.

- To naturalne: gdy jedziemy z występami w świat, reprezentujemy całą polską tradycję ludową. I tak do tego podchodzimy - deklaruje Wójcik.

Śląsk jednak nie tylko pielęgnuje tradycję, ale też ją rozwija, wymyślając nowe programy, szukając nowych pomysłów, sięgając po tak trudne dzieła jak wspomniana "Wielka Msza Żałobna" Gosseca. I wygląda na to, że jeszcze długo pozostanie bardzo ważnym punktem odniesienia dla wszystkich, którzy interesują się rodzimą kulturą ludową. To, że związany jest z naszym powiatem, jest kolejnym powodem do dumy.

Moda na folk

Czasy dla kultury ludowej mamy - przynajmniej pozornie - niełaskawe. Kiedyś było tak, że właśnie swojska kultura ludowa była tą, w której wychowywał się od dziecka każdy człowiek. Dziś, w dobie medialnej globalnej wioski, tę rolę "pierwszej kultury" pełni popkultura. Dzieciaki na całym świecie słuchają tych samych przebojów, podziwiają te same plastikowe gwiazdki i noszą podobne ciuchy.

Nie oznacza to jednak, Bogu dzięki, końca ludowych tradycji. One wracają, choć w przebraniu albo mocno przetworzone. Można je odnaleźć w biesiadnych hitach inspirowanych góralskim folklorem (u Brathanków czy Zakopowera), ale są też w wyrafinowanych jazzowych czy klasycznych kompozycjach inspirowanych "muzyką świata". I właśnie to świadczy o sile folkloru: z jednej strony jest częścią duchowego dziedzictwa swojej "małej ojczyzny", z drugiej zaś składa się na bogactwo ponadregionalnej kultury masowej.

Te same trendy widzimy na naszym podwórku. Nie tak dawno pisaliśmy o "ostatkorzach" z Babienicy, którzy, jak ich przodkowie, wodzą po wsi "bera", ale na karnawałowej zabawie przebierają się za Flinstonów czy gwiazdki z Tatu. Także na coraz popularniejszych konkursach gwary (a przecież pamiętamy nie tak odległe czasy, gdy gwarę rugowano ze szkół w imię czystości polszczyzny) usłyszeć można nie tylko godki z dawnych czasów, ale całkiem współczesne historie opowiedziane piękną śląską gwarą.

Wielkanoc to wdzięczny moment, by pomyśleć o tym, na ile silne są tradycje odziedziczone po przodkach. Bo czas świąteczny to czas rytualnych zachowań, uświęconych wielowiekowym obyczajem. Malowana jaja czy śmigus-dyngus - trudno sobie wyobrazić Wielkanoc bez tych elementów. Ale warto też pamiętać, że nasi dziadowie kultywowali dziesiątki innych świątecznych obyczajów, dziś mniej lub bardziej zapomnianych.

DZ proponuje państwu zabawę. Sięgnęliśmy do prac etnografów badających śląskie obyczaje ludowe i spisaliśmy sobie kilka zwyczajów żywych jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Zapraszamy do lektury i zastanowienia się nad tym, czy Państwo (albo ktoś z Państwa otoczenia) nadal o tych obyczajach pamięta. To może być ciekawe doświadczenie.

Weźmy Niedzielę Palmową. Na Śląsku jeszcze w okresie międzywojennym obowiązkowo połykano poświęcone bazie, "żeby gardło nie bolało". W Wielką Środę palono żur, czyli biegano z podpalonymi starymi miotłami (na pamiątkę szukania Jezusa w ogrodzie Gethsemane). W Wielki Czwartek chodzono z kołatkami i okadzano dymem pola, by zagwarantować sobie urodzaj. A także na znak nadchodzącej żałoby zasłaniano wszystkie lustra w domu. W Wielki Piątek miało miejsce obrzędowe obmywane nóg - zawsze przed wschodem słońca, zawsze w milczeniu i zawsze w wodzie płynącej z zachodu na wschód. Trzeba też było napić się wódki, najlepiej tatarczówki. Bo jak ktoś kielicha nie walnął, to był przez cały następny rok pijakiem. A w czasie mszy pasyjnej młodzi ukradkiem wymykali się na pola, bo podobno wtedy płonęły ukryte skarby. W Wielką Sobotę święcono nie tylko pożywienie, ale i ogień, a w Wielką Niedzielę ścigano się furmankami w drodze powrotnej z rezurekcji.

Aha, dziewczyna, która noc z Wielkiej Soboty na Niedzielę przespała w niewypranej koszuli, miała już nigdy nie znaleźć męża. Jak wyglądał drugi dzień świąt, wiadomo: było mokro. Ale, co ważne, w domu zamieszkanym przez pannę na wydaniu trzeba było mieć nawet 150 gotowych kroszonek - bo każdy chłopiec, który przychodził pannę oblać, musiał wyjść z malowanym jajkiem. Gdyby go nie dostał, miałby prawo śmiertelnie się obrazić. Za to jeśli dynguśnicy omijali jakiś dom, to znaczyło, że mieszkająca tam dziewczyna jest brzydka, nie cieszy się sympatią albo ma złą opinię. I w takim przypadku to domownicy mieli powód do śmiertelnej obrazy.

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lubliniec.naszemiasto.pl Nasze Miasto