Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katastrofa Tu-154: kolejne wątpliwości

Łukasz Słapek
Rosyjska prasa spekuluje o roli gen. Błasika podczas lądowania
Rosyjska prasa spekuluje o roli gen. Błasika podczas lądowania fot. Sławomir Seidler
Drugi pilot chciał, aby zrezygnować z lądowania. Eksperci: zignorowano go

Coraz więcej pytań i wątpliwości pojawia się przy okazji kolejnych sensacyjnych wręcz informacji dotyczących katastrofy rządowego Tu-154, jakie wychodzą na światło dzienne. Podczas gdy rosyjskie gazety rozpisywały się o tym, jakoby za sterami zasiadł gen. Andrzej Błasik, stacja telewizyjna TVN 24 podała, że jeden z pilotów samolotu, na wysokości około 90 metrów, czyli poniżej tak zwanej wysokości decyzji, miał rzekomo powiedzieć "odchodzimy".

Słowa te oznaczają, że załoga rezygnuje z kontynuowania manewru lądowania. Jednak maszyna wciąż obniżała swój lot, czego wyraźnym dowodem jest nagrany przez rejestrator rozmów w kabinie pilotów głos jednego z członków załogi, który głosowo podaje kolejne, coraz mniejsze wysokości lotu Tu-154.

- Jeśli jeden z członków załogi powiedział "odchodzimy", a mimo to samolot dalej obniżał lot, to znaczy, że ktoś go po prostu zignorował - mówi chcący zachować anonimowość pilot. - Wracamy znów do punktu wyjścia, czyli do fatalnego przeszkolenia w naszym lotnictwie. Zwłaszcza w lotach z wieloosobową załogą - dodaje.

Wczoraj szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmund Klich powtórzył, że piloci rządowego tupolewa, podchodząc do lądowania, opierali się na wskazaniach radiowysokościomierza. Zdaniem specjalistów, jest to poważny błąd w sztuce pilotażu. Radiowysokościomierz służy między innymi do sprawdzenia tego, czy wysokościomierz barometryczny został prawidłowo ustawiony. Służy on także do podchodzenia do lądowania ILS (Indicated Landing System), kiedy to parametrami lotu kieruje komputer pokładowy. Kiedy samolot znajduje się nad samym pasem, radiowysokościomierz przekazuje w odpowiedniej chwili informację do autopilota, aby ciąg silników zmniejszyć do zera. Dzięki temu, w ostatniej fazie lądowania, samolot wytracając na odpowiedniej wysokości swoją prędkość, wytraca również siłę nośną. To pozwala maszynie łagodnie opaść na płytę pasa.

W jednej z rozmów Klich przyznał również, że piloci świadomie zeszli poniżej wysokości decyzji, czyli owych stu metrów. Dodał również, że piloci wiedzieli, w jakiej odległości znajdują się od pasa startowego. Mimo to, odczytując wskazania wysokościomierza doszli do wysokości 20 metrów.

- To niemal samobójstwo, jeśli oni nie wiedzą, jaka jest odległość do pasa i jadą do 20 metrów z pełną świadomością - ocenił w programie III PR major Michał Fiszer.

Z danych opublikowanych na stronach rosyjskiej komisji MAK wynika, że w odległości 1100 metrów od progu pasa startowego w Smoleńsku, maszyna po raz pierwszy uderzyła w obiekt znajdujący się na ziemi. Była to radiolatarnia systemu naprowadzania NDB. Według ustaleń MAK, tupolew znajdował się już wtedy na wysokości 10,8 m. Jest to taka wysokość, na której w zasadzie już zdejmuje się praktycznie do zera ciąg silników, a samolot rozpoczyna przyziemianie.

- Gdyby tak kilka razy "zabili się" na symulatorach, to by wiedzieli czym to grozi - podsumował manewry polskich pilotów tamtego feralnego lotu Edmund Klich.

- U nas wciąż w lotnictwie wojskowym panuje często przekonanie, że jakoś to będzie. Gdyby im się udało wylądować, to dowódca poklepałby ich po ramieniu, puścił oko i najwyżej pogroziłby palcem, bo tak to się odbywa. Za poważne złamanie procedur nikt nie wyciągnąłby wobec nich konsekwencji. Tu warto dodać, że podczas egzaminów, zejście choćby o metr poniżej wysokości decyzji, kończy się oblaniem całego egzaminu - twierdzą lotnicy.

Najbardziej sensacyjne doniesienia dotyczące katastrofy smoleńskiej znaleźć można było we wczorajszej rosyjskiej prasie.

Gazeta "Komsomolskaja Prawda" podała, że podczas lądowania za sterami Tu-154 siedział gen. Andrzej Błasik, który choć był pilotem, nie miał uprawnień do pilotowania takiej maszyny. Jednak informatorzy naszej gazety, którzy znajdują się w kręgu osób biorących udział w pracach komisji MAK, mówią wprost: to jakaś gigantyczna bzdura.

Z kolei dziennik "Izwiestia" napisał, że generał Błasik dowodził fatalnym w skutkach lądowaniem w Smoleńsku. Dziennik powołuje się przy tym na jeden z wywiadów Edmunda Klicha. Gazeta ocenia, że już na kilka minut przed katastrofą było jasne, iż sytuacja wymaga analizy na szczeblu głównego pilota kraju. "Warunki lądowania były skrajnie ciężkie, o czym piloci prawdopodobnie ostrzegli wysokich rangą pasażerów" - wskazuje dziennik.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto